Nasz ulubieniec z tego wątku odkąd stał się samodzielny artystycznie zaczął dopracowywać własne spojrzenie na muzykę. Nie było by w tym nic złego gdyby brał pod uwagę coś więcej niż siebie i własną popularność. Tam nie ma miejsca na dyskusję, niedopowiedzenia. To skończone wykonania nie pozostawiające miejsca na odczytania. To koniec sztuki w społeczeństwie, sztuka która nie potrzebuje ludzi poza tym że mają ją utrzymywać (znowu kłania się platonizm – państwo idealne i klasy lepsze dyrygujące gorszymi dla celów im zastrzeżonych).
Wizja dźwięku i muzyki które Karajan nosił w sobie wyrastają z duchu romantyzmu, ok, nic złego. Tyle że jego wizja była jednakowa dla wszystkiego i owszem, o ile technicznie, zapisem przez dłuższy czas skupiał się na wierności (w czym nie był pierwszy np. Toscanini i Busch wdrażali to w międzywojniu w przeciwieństwie do subiektywnych metod „poprawiania” przez Mengelberga i Furtwanglera).
Najbardziej pozytywnie Karajana oceniam w przedsięwzięciach operowych. Opera jako taka jest dziełem mocno subiektywnym i tam trudno o jakikolwiek ideał (na szczęście) a poszukiwać warto. „Don Giovanni” Mozarta z Salzburga w 1960 roku jest tutaj ciekawy. Wykonanie trzyma tempo, nieco dziwnie brzmią dęte do smyczków (wiadomo ze Mozart nigdy nie pisał na wielką orkiestrę, tutaj to problem czasów niż Karajana), przejrzystość, dobrze dobrana partytura (nigdy tak nie pisana z powodu jak wyżej) aby pogodzić specyfikę teatru, zespołu i śpiewaków.
Karajan ładnie zrównoważył śpiewaków z orkiestrą, słychać że posiedzieli razem nad frazowaniem żeby nie było różnic – zgranie świetne (ogólnie to wolniejsze czasy były i mieli czas, dzisiaj przylot, jetlag i suche powietrze samolotu, parę dni pracy, produkcja na scenie i jazda dalej). Moim zdaniem „Don Giovanni” bezapelacyjnie jest lepszy niż np. produkcje Giuliniego które ze wszystkiego robił Verdiego, tak jak pewien amerykański wokalista ze wszystkiego robi „God bless the America”.
Biorąc pod uwagę jak wtedy masakrowano nieraz klasycyzm „Don Giovanni” poza paroma wokalami wypada bardzo dobrze. Bardzo dobre proporcje, tempa, dobra czytelność. Można by się przyczepić do barw ale… to 1960 rok. Inaczej nie potrafili. Już w Bachu Karajan podobnie jak wielu innych nie był w stanie dojść do dobrych rozwiązań. Ciekawe, że dużo lepiej klasycyzm grały wtedy orkiestry kameralne. Wiadomo że skala i precyzja inna ale chodzi nawet o wejścia na smyczkach czy dęte, HIP nie wziął się z niczego, kameralne chóry angielskie i kameralistyka rządziły się innymi prawami niż wielkie orkiestry do wielkich sal.
I tutaj wychodzi u Karajana jego monolog – nie przyjmował do siebie innej optyki, innego podejścia poza własnym wykoncypowanym brzmieniem orkiestry. Ja rozumiem że większość artystów to skrajni egoiści, osobowości graniczne i nieraz psychopaci, to zawód wiele wymagający i bez tych cech trudno tam przetrwać ale, po co robić z nich podstawę swojej orientacji na pracę? Cóż, wtedy były takie rzeczy popularne, Karajan trafił świetnie ale myślę, że przesunięty o 30 lat naprzód zupełnie inaczej by wybrał, może lepiej dla wszystkich.
Orkiestra nie musi „obalać” ludzi, nie musi zagłuszać ich poczucia proporcji za pomocą dętych wwiercających się każdym kawałkiem uszu. Tak się jednak kończą próby „sztuki która ma być wszędzie i zawsze”. Coś takiego nie istnieje, nie ma sztuki idealnej. Ja wiem ze można przekonywać za pomocą ogłuszania wielką orkiestrą i brzmieniem tysiąca barw (wtedy kiedy Karajan już przysypiał a berlińczycy sobie folgowali) tyle że niczego to ludziom nie da.
Sztuką mówi do nas kompozytor, mówi a nie przemawia. Kiedy przemawia to niech idzie na Sorbonę (ta uczelnia o pewnym skrzywieniu politycznym ma doprawdy pecha, jej absolwenci uśmiercili ponad 100 milionów ludzi) a później szerzy rewolucje za pomocą milionów ofiar.
Muzyka to specyficzna dziedzina sztuki. Może być przy kawiarnianym stoliku, w ciepły letni wieczór, po lekkiej kolacji i przy dobrym winie lub piwie. Nie musi trąbić, obalać, stawiać świata na nowo. Może otwierać nowe przestrzenie, pokazywać kolory i wielkie konstrukcje. Ale niech nie pokazuje mi którędy mam iść i nie zawęża spojrzenia na innych.
Można polecieć po Karajanie jak Norman Lebrecht, angielski krytyk muzyczny ale to co zrobił było niesmaczne. Karajan był dzieckiem swoich czasów, czasów które doprowadziły do tego co wiemy. Sztuka była częścią tego wszystkiego i cóż, wybrał jak wybrał, pewnie w to wierzył (szczególnie w siebie

