Cześć.
Przeczytałem książkę Rogera Penrose'a Nowy umysł cesarza. Książka świetna, ale tematyka daleko poza tym forum. Pod koniec, w ramach omawiania procesów twórczych, cytuje Hadamarda, który jedną ze swych książek poświęcił właśnie procesom twórczym (chętnie bym przeczytał, ale w dostępnych mi bibliotekach jej nie ma). Ten z kolei przytacza wypowiedż Mozarta, niestety nie jest podane, skąd ją wziął. Przytoczę, mnie wydaje się ciekawa i prawdopodobna. Co o tym sądzicie?
Kiedy czuję się dobrze i jestem w dobrym humorze bądź kiedy po dobrym posiłku zażywam przejażdżki albo spaceru, bądź w nocy, kiedy nie mogę zasnąć, pomysły powstają w mojej głowie tak łatwo, jak tylko można by tego zapragnąć. Skąd i jak się one biorą? Nic o tym nie wiem i nie mam z tym nic do czynienia. Zatrzymuję w głowie te, które mi się podobają, i nucę je; w każdym razie inni utrzymują, że tak czynię. Z chwilą kiedy mam już temat, przychodzą inne melodie, łączą się z pierwszą, zgodnie z wymogami kompozycji jako całości: kontrapunkt, partie poszczególnych instrumentów, i wszystkie te fragmenty melodyczne tworzą na koniec całe dzieło. Wówczas dusza moja znajduje się w ogniu natchnienia i nic nie zdoła umknąć mojej uwagi. Dzieło rośniej rozwijam je i pojmuję coraz bardziej i bardziej jasno, aż wreszcie mam cały utwór w głowie, choćby był nie wiem jak długi. Mój umysł obejmuje go tak, jak spojrzenie mego oka obejmuje piękny obraz lub uroczą młodość. Nie następuje to stopniowa, wraz z poszczególnymi częściami wypracowanymi w szczegółach, jak to się dzieje później, ale moja wyobraźnia słyszy go w jego całokształcie.